Milito – singer-songwriter i producent, tworzący muzykę poszerzającą akceptację dla męskiej wrażliwości i różnorodności. Podczas studiów na Akademii Sztuk Pięknych zajmował się głównie sztuką ciała i performansem muzycznym. Doświadczenie to wykorzystuje podczas swoich koncertów, dodając do nich taniec i elementy wizualne.
Debiutancka Gwiazda rubieży (2016) była zbiorem piosenek opartych głównie na dźwiękach fisharmonii. Najnowszy mini-album Nesting (październik 2022) jest powrotem Milito do jego muzycznych korzeni. Swój eklektyczny avant-pop artysta opisuje w swoisty dla siebie sposób jako „amerykańskie korzenie muzyczne, post-punk i trip hop zmielone z ludzkim ciałem i orientalnym wajbem”. Ta mieszanka dała zbiór piosenek emocjonalnie oscylujący między błogim spokojem, dziką radością i psychodelią
Opisujesz swoją muzykę avant-pop jako „amerykańskie korzenie muzyczne, post-punk i trip hop zmielone z ludzkim mięsem i orientalnym wajbem”. Co przez to rozumiesz?
Wszelkie pytania o gatunek, w którym tworzę z jednej strony są męczące, bo kiedy tworzę, to nie myślę o żadnych szufladkach, z drugiej jednak faktycznie jest pewna pula ekspresji artystycznej w obrębie świata muzycznego, która bardzo do mnie przemawia i ona plasuje się pomiędzy tymi rzeczami, które wymieniam.
Kościec mojego piosenko-pisarstwa wynika głównie z muzyki afroamerykańskiej. Sama forma piosenki ma pochodzenie anglosaskie. Swego czas słuchałem soro korzennego bluesa, przykładowo Blind Willie’ego McTella, Leadbelly’ego, czy piosenek stanowiących tradycję afroamerykańską – jest to dla mnie bardzo ważne.
Drugi kamień milowy, który jest dla mnie bardzo ważny, to post-punk. Ciekawe jest to, że akurat te dwie sfery muzyczne są związane z kontestacją. Dla mnie bunt jest czymś świętym, pozwala naszej kulturze się rozwijać.
Ludzkie ciało, wynika z tego, że muzykę traktuje jako przedłużenie mojego ciała.
Kiedy tworzę, zwłaszcza na scenie uwielbiam tańczyć, a performance, dźwięk, ruch są dla mnie nierozerwalne – stąd to ludzkie mięso.
Z moją muzyką jest trochę tak, jak z malarstwem francuskiej prymitywistki, Séraphine Louis. Ona malowała kwiaty, a zdarzało się, że ktoś widział w nich siekane mięso. Ja z kolei wszystkie elementy składam ze sobą organicznie, jakbym tworzył żywe organizmy, żywe maszyny. Mam świra na punkcie anatomii, struktury, dlatego też w moich piosenkach pojawia się dużo uderzeń, mlasków, sapnięć. Dodaję je na tyle, na ile mogę, żeby nie zasłaniać wokalu.
Natomiast orientalny vibe wynika z mojej miłości do tradycyjnej sztuki azjatyckiej – wizualnej, ale przede wszystkim muzycznej, dużo czasu interesowałem się też kulturą muzyczną Japonii, Mongolii, Bliskiego Wschodu.
U mnie w rodzinie jest miłość do Azji, może przetrwała gdzieś w pamięci ciała, jakbyśmy przywędrowaliśmy z tatarskich stepów. W naszej genealogii są nawet ślady, które mówią, że być może coś takiego miało miejsce.
Jest też taki wiersz Anny Achmatowej, która się zaczyna „Co twoje rysie oczy wypatrzyły we mnie Azjo?” i właśnie ten fragment sprawia, że przechodzą po mnie dreszcze.
Moja dusza jest w dużej mierze europejsko-azjatycka, Azja rozrasta się też na Inuitów, choć mówiąc o tym, mam raczej na myśli przeszłość tych kultur, niż czasy dzisiejsze. Patrząc na to okiem przywykłym do mieszczańskich standardów, był to świat albo bardzo egzotyczny, albo nieokrzesany. Mi to wyjątkowo odpowiada.
Lubię to spektrum zawierające się od nieokrzesania po coś bardzo wysublimowanego i z tego korzystam. W książce „Niesamowita Słowiańszczyzna” Marii Janion, jest wprost powiedziane, że gdyby złapać esencję kulturową Polski, to jest ona azjatycko europejska, widać to w naszych strojach szlacheckich, w tym, co mamy w domach – nasze dywany, przywiezione rzeczy.
Przez długi czas nie dało się nigdzie podróżować, tylko na Wschód, więc gdzieś z Uzbekistanu jakieś czekanki, kubki, nawet mój młynek do pieprzu jest, najprawdopodobniej, z Azerbejdżanu. To jest po prostu rodzinna scheda, moi rodzice są mega zakochani w rzeczach azjatyckich, przez pewien moment interesowali się tamtejszą filozofią i myślę, że ten eklektyzm jest przy dostępności źródeł bardzo ważny.
Jaką rolę w Twojej twórczości odgrywają elementy wizualne i taniec? Jakie znaczenie ma dla Ciebie performance podczas koncertów?
Jestem synestetykiem, a przez to muzyka jest dla mnie miejscem. Za każdym razem, kiedy tworzę, gdzieś się przenoszę. Mówię, że to jest to taka mediumiczna rola muzyki. Ja buduję przestrzenie, które być może są chwilowe, tymczasowe, natomiast przypominają w mojej głowie pewien rytuał, czy celebrację rzeczywistości. trochę jak flesze z minionych żyć w dawnych kulturach, jeśli reinkarnacja istnieje. Potwierdziło mi to potem oglądanie kina azjatyckiego, zwłaszcza japońskiego, gdzie ta rozrywka przy muzyce w ogrodach, czy celebrowanie w ten sposób czasu, miało swoje miejsce.
Nie wiem, czy na 100% wierzę we wcielenia i reinkarnację, ale jest coś takiego, że przynajmniej te kwantowe wiązki naszego istnienia powodują, że te pewne idee się między ludźmi przeplatają i w zadziwiający sposób pojawiają się w miejscach bardzo oddalonych. Choćby w Ameryce Północnej ktoś robi coś podobnego do tego, co działo się w Wietnamie. Stąd pewne podejście do piękna jest charakterystyczne dla, być może, pewnego rodzaju psychofizyki, czy też rodzaju wrażliwości.
Ciekawe jest to, że jak Europejczyk słucha na przykład dworskiej muzyki japońskiej, to się boi. Spotkałem się nawet z opinią, że jest to tak dziwne doświadczenie, jakby widziało się schodzące do świątyni drzewa.
Ruch i taniec są też zakreślaniem przestrzeni, na przykład flamenco wprost jest walką o swoje miejsce. Jest to dla mnie tak połączone, że nawet nie umiem tego zdezintegrować i intelektualnie na to odpowiedzieć.
Jakie masz przemyślenia na temat roli muzyki i sztuki w walce z dezinformacją? Czy uważasz, że artysta może wpłynąć na świadomość społeczną w tym zakresie?
Myślę, że artysta może uśmierzać ból tych, którzy widzą. Jest cała masa ludzi, która widzi i ma poczucie, że czasem tylko oni widzą, bo najczęściej to widzenie jest podparte też jakąś formą wrażliwości, cierpienia, człowiek czuje się trochę jak taka Kasandra, która mówi: „Ej zobacz tego pobili, tu kogoś wykluczyli” i ciebie to boli tak jakby dotyczyło to ciebie, a wszyscy mają to w poważaniu.
Niestety, wydaje mi się, że twórca ma ograniczoną moc, żeby komuś otworzyć oczy, natomiast ma moc aby powiedzieć komuś „dobrze widzisz”, zebrać ludzi, którzy widzą podobnie i spotkać ich ze sobą i to jest o tyle fajne o ile okazuje się, że tych widzących osób jest o wiele więcej niż nam się wydaje, a zwłaszcza w dzisiejszych czasach, które są bardzo specyficzne.
Jednakże wciąż wczesny kapitalizm zasłania ludziom oczy, żeby nie było, ja nie jestem antykapitalistą. Myślę, że jesteśmy w tym momencie bezradni wobec tego, jak to wygląda pod wieloma względami, bo pewna dynamika musi się wydarzyć, ludzie muszą się nachapać. W międzyczasie ci, którzy mają trochę inne wartości, mają chociaż trochę radości i poczucia, że dobrym jest widzenie więcej i być może to czyni ich życie też wyjątkowym, bo utrzymuje w pewnym nerwie gotowości, w przebudzeniu, w tym, że to życie jest żywe, a nie takie znieczulone milionem powieszonych dookoła złudnych marchewek.
Niestety osoby widzące, osoby wrażliwe też się na nie łapią, tyle że szybciej orientują się, że coś jest nie tak, nie tędy droga. Zawsze podaję ten przykład marszu na Waszyngton, gdzie rola twórców, pisarzy, muzyków była olbrzymia, ale właśnie dlatego, że przede wszystkim jednoczyła ludzi, którzy byli wrażliwi.
Co dla Ciebie oznacza męska wrażliwość i jak starasz się ją przedstawiać w swojej muzyce?
Trudno jest przedstawić męską wrażliwość w ogólności, bo czegoś takiego, de facto, nie ma, bo każdy, kto czuje się mężczyzną, ma własną wersję swojej wrażliwości.
Uważam, że mężczyźni są o wiele bardziej uniformizowani niż kobiety. Są cięci w szary kloc ubrany w garnitur i fajny zegarek bo przecież mężczyzna musi być pozbawiony jakiejkolwiek dekoracji, jakichkolwiek form ucieszenia się kolorem i błyskotką. Mężczyzna ma być po prostu profesjonalny w swoim technicznym podejściu do rzeczywistości.
Wiadome jest, że każdy mężczyzna jest skrajnie inny, tylko że on sam obcina tą inność, wyrzuca ją poza granicę siebie i stara się zachowywać jak everyday robot, a potem dziwi się, że ma depresję, o której sam nie wie, o której nie wie jego żona.
Stąd mężczyzn, niestety, odcina się kulturowo od źródeł ich niepowtarzalności, radości i miłości do samych siebie. Mężczyźni przedmiotowo traktują kobiety, bo przedmiotowo traktują też siebie. Jeśli jesteś sfunkcjonalizowany i nie możesz czerpać radości z koloru, to zostaje ci jedyna opcja – być potrzebnym. Ta opcja też kończy się z wiekiem. Dlatego faceci, jak już są wdowcami, to są samotni, nie chodzą na uniwersytety trzeciego wieku, najczęściej uważają, że ich życie jest skończone, nie potrafią też żyć dla siebie i dla przyjemności, bo jednak osoba sfunkcjonalizowana zawsze żyje dla funkcji.
Moją rolą tutaj jest podkreślanie własnej niepowtarzalności i jest to trudne, bo jestem tak samo jak wszyscy poddawany tej represji kulturowej i odzyskuje z niej to, co jest zawstydzone, czyli piękno, oryginalność, dziwność.
Ostatnio miałem nawet takie przemyślenie. Dlaczego rap stara się być tak agresywny, pseudo cool, tak daleki od na przykład liryzmu? To dlatego, że mężczyzna nie może być liryczny, mężczyzna tworzący w naszych czasach to już jest coś niemęskiego, więc chcąc tworzyć, musisz podkreślić 45 razy, że jesteś hiper męski – wtedy ci wybaczą.
W tych wszystkich komentarzach, hejtach, odbija się to czego mężczyźnie wolno, czego nie – mężczyźnie wolno bardzo mało.
Jakie wyzwania napotkałeś w promowaniu męskiej wrażliwości i różnorodności w branży muzycznej?
Napotkałem po prostu agresję. Najczęściej jeśli człowiek jest mniej rozwinięty, to okazuje agresję wprost – moja muzyka zwykle nie trafia do takich ludzi, ale tam, gdzie trafia, to ta agresja zamienia się w kpinę i w próbę zawstydzania.
Jest to bardzo przykre, ale tak jest i co więcej, spotykało mnie to ze strony ludzi, którzy w jakiś sposób mieli narzędzia do tego, żeby rozumieć, co ja robię.
Jakie są Twoje obserwacje na temat wpływu dezinformacji na akceptację męskiej wrażliwości i różnorodności w społeczeństwie?
Dezinformacja jest podła, bardzo często wynika z różnych powodów. Jedną z perfidnych rzeczy, którą obserwuję, jest niskiego lotu dziennikarstwo, które pasożytuje na mediach społecznościowych i tworzy treści po to, żeby frustrować, denerwować ludzi po to, żeby się żarli w komentarzach.
Czekam aż ludzie otrzeźwieją, zobaczą, że są nastawiani jedni przeciwko drugim za pomocą prostych frazesów, ale nie wiem czy to się wydarzy.
Natomiast druga strona dezinformacji to niestety są programy państwowe, religijne, które sprzedają rzekome prawdy w cudownych, pięknych papierkach z napisem szlachetność i słuszne.
Ludzie przyjmują te rzeczy, nie wiedząc nawet, że w słowie “słuszne” jest słowo “posłuch”. Żeby spełniać wymogi państwowo – religijne, bardzo często sprzeczne z naszą naturą, trzeba zagłuszyć prawdę serca. Jako ludzie potrafimy być wytresowanymi do tego stopnia, że choć cierpimy, coś nas boli i czujemy lęk, to wydaje nam się, że posługując się tym frazesem z dezinformacji wywalczymy jakieś poczucie bezpieczeństwa – co oczywiście się nie dzieje.
Myślę, że to wszystko się wypali i zmieni, ale to jest bardzo długa droga i oczywiście działanie takich osób jak ty, jak ja, jak ludzie, którzy właśnie jednoczą różne jednostki ze sobą na pewno temu pomaga. Niestety jeszcze bardziej pomaga temu śmierć starych pokoleń.
Jakie przesłanie chciałbyś przekazać swoim słuchaczom poprzez swoją muzykę?
Łatwo by było to ująć w takie zdanie, że chciałbym, aby ludzie odkryli krynicę swojej miłości. Uważam, że osoba, która jest homofobem, transfobem, rasistą nie umie kochać, gdyż miłość jest skotłowana, zmanipulowana, wciśnięta w szary kąt jego serca.
To co ja mówię, nie jest czymś, co wyssałem z palca, tylko jest to obserwacją ludzi, a przyjaźnie się głównie z osobami heteroseksualnymi.
Jeśli mężczyzna kocha kobietę, to też w łatwy sposób jest w stanie sobie wyobrazić, że można kochać mężczyznę i można kochać też dwie osoby.
Tutaj mówię głównie o mężczyznach, bo przede wszystkim oni są ofiarami homofobii. Mówię o tym, jednocześnie sam też tak uważam, bo to, że homofobia dotyczy osób homoseksualnych jest jawne i jasne, ale jest ona w dużej mierze po prostu ostrzem przeciwko wszystkim mężczyznom – zastraszaniu mężczyzny, że jeśli będzie tylko taki jak kobieta, czyli też homofobia jest przeciwko kobiecości, albo “nie daj Boże” będzie gejem, to żeby wiedział, co mu się stanie i co mu grozi.
Tutaj odsyłam do książki Jamesa Hollisa “W cieniu Saturna” o leczeniu męskich zranień, bardzo warto ją przeczytać.
Kontynuując tę myśl, homofob, który nie bierze pod uwagę tego, że może spłodzić dziecko, które może być nieheteronormatywne, po prostu mija się z racjonalnością.
Ja jestem bardzo pragmatyczną osobą, bardzo romantyczną, ale ten romantyzm wynika z pragmatyzmu.
Bardzo często słyszę, że ludzie się powołują na wolność słowa, kiedy szerzą nienawiść i szykanują, a to nie jest wolność słowa i wypowiedzi, tylko to jest włażenie z buciorami w czyjeś życie, to jest przekroczenie pewnych granic, to nie jest opinia.
Z jakimi reakcjami się spotkałeś ze strony publiczności lub krytyków w związku z Twoim podejściem do męskiej wrażliwości?
Mogę tylko spekulować, ale wydaje mi się, że to kim, czym jestem i w jaki sposób prowadzę swoją działalność artystyczną właściwie powoduje brak reakcji. Myślę, że to, co ja robię jest zbyt dobre, żeby to olać, jestem zauważalny, na co mam dowody, bo gdziekolwiek się nie pojawię, ludzie mnie kojarzą. Nie krytykują mnie, bo jest to dobry produkt, ale też nie chwalą, bo jest to zarazem trudny produkt.
Oczywiście oprócz pojedynczych głosów osób, które nie mają z tym problemu, zdarzają się takie osoby, które mnie zapraszają, rozmawiają ze mną, choć łatwo zgadnąć, że jeśli ktoś mnie zaprasza i chce ze mną pogadać, to też ma bardzo określoną publikę, odpowiednio też wąską, na przykład jako dziennikarz.
Co do moich odbiorców, oprócz tego, że ludzie zwykle są zajęci sobą, bo tego jest tyle, że już trudno jest wszystko followować, to jest też wąska grupa odbiorców, która jest zakochana w tym, co tworzę i daje temu wyraz. Przez to, że to dla niektórych jest trudne i nie ma swojej ekspozycji, to tych osób, które naprawdę mogą coś z tego wyciągnąć, jest stosunkowo mało. Nie stać mnie na taką promocję, żeby ogromną ilość pieniędzy władować w youtuba czy Instagrama, żeby wszystkim wyświetlały się reklamy, żeby każdy mógł zdecydować, czy chce to sprawdzić czy nie.
Czy jest coś co nie padło w tych wszystkich pytaniach, a jest dla ciebie bardzo ważne i chciałbyś, żeby to się pojawiło?
Próbowałem to przeforsować przy okazji mojego wywiadu w Replice, natomiast zostało to wykasowane, może przez pomyłkę. Promuje ideę HLGBTQ+, gdzie chodzi o to, że to H jest hetero, dlaczego tak jest? Dlatego że my nie istniejemy oddzielnie, osoby LGBTQ+ mają heteroseksualnych rodziców, siostry, braci, ciocie, wujków. Osoby heteroseksualne korzystają ze sztuki i kultury osób homoseksualnych z przeszłości i teraźniejszości. Heteroseksualny reżyser reżyseruje spektakl napisany przez nieheteroseksualną osobę, słuchamy Czajkowskiego, oglądamy Muminki, mógłbym podać całą listę nazwisk. Ja tego podziału nie rozumiem, nie należę do żadnego środowiska, do żadnej grupy, jestem po prostu osobą LGBTQ+ i to wszystko. Natomiast oczywiście zdaję sobie z tego sprawę, że potrzebne są działania stricte związane z tęczą i totalnie je wspieram.
Może kiedyś porobię jakieś koszulki, by HLGBTQ+ wybrzmiało.
Fundacja Kaczuchy Dziennikarskie funkcjonuje wyłącznie dzięki Waszym darowiznom. Nie otrzymujemy pieniędzy od państwa, a nasza strona jest wolna od reklam. To właśnie zapewnia nam pełną niezależność.
Wasza pomoc jest dla nas nieoceniona. Każda wpłata, nawet najmniejsza, pozwala nam dalej realizować nasze cele.
Hej! To też może Cię zainteresować!
Żyjemy w świecie, który nigdy nie zasypia. Ciągła praca, natychmiastowe odpisywanie na wiadomości, nieustanne przewijanie social mediów i nieodłączny pośpiech stały się naszą codziennością.